Dziewczyna wyciągała do Niego swoje drżące dłonie, rodzice płakali gorzkimi, gorącymi łzami, a nam i jej przyjaciołom z Tours ściskało się serce. W pobliżu arcybiskupa pewien obcy ksiądz zauważył niecierpliwie: „Tracicie siły, czcigodny panie, inni chorzy czekają…” I powoli Najświętszy Sakrament się oddalił, a z nim nasza ostatnia nadzieja. Jedynie biedna chora pozostała niewzruszona w swoim zaufaniu. Jeszcze bardziej przejmującym głosem powtarzała swoje prośby: „Panie, jeśli Ty zechcesz, możesz mnie uzdrowić”, a tłum płacząc śledził te potężne zmagania żywej wiary i niepokonanej nadziei z Nieskończonym Miłosierdziem, które zdawało się głuche. Arcybiskup był wzruszony do łez, zatrzymał się przy następnej chorej, a potem przy trzeciej, których nie znał.
Tą trzecią była bliska przyjaciółka rodziny Tulasne, uzdolniona do robótek na drutach – pani Catay z Tours. Także ona, po tym, jak już osiągnęła pewien dobrobyt, została złożona chorobą i żyła obecnie w biedzie, wyłącznie z pracy własnej i swojej córki. Prawie każdego dnia matka i córka odwiedzały chorą Jeanne, wspierały ją dobrymi radami i opowiadały dużo o Lourdes i dobroci Najświętszej Maryi Panny. Z wdzięczności za ich pełne miłości oddanie Jeanne wpadła na pomysł, ażeby poprosić swojego ojca o matenalną pomoc dla nich, co nie było w ówczesnych warunkach proste. Chodziło o to, żeby zabrać jej przyjaciółki do Lourdes, opłacić koszty podróży przynajmniej jednej, zatroszczyć się o ich utrzymanie i otoczyć je żarliwymi modlitwami. Tak też uczyniono.