Zaczęło się ono intensywnym bólem, po którym nastąpiło silne opuchnięcie całej kończyny i całkowita niemożność poruszania nią. To zanikając, to się zaostrzając choroba rozwijała się aż do sierpnia 1898, kiedy to dobra siostra pomimo samozaparcia, które okazywała w czasie swojej długiej choroby, powzięła przekonanie, że jej ból ukoi Najświętsza Panienka, i poprosiła przełożoną o zaniesienie do ogrodu, gdzie zamierzała modlić się przed figurą Naszej Ukochanej Pani z Lourdes. Przełożona zgodziła się na to. Na szerokim, specjalnie przygotowanym łóżku zaniesiono chorą do ogrodu. Wskutek tego wielkiego dla niej wysiłku wieczorem wystąpiły silne wymioty, przy czym stwierdziliśmy obecność licznych bąblowców. Nie było już żadnych wątpliwości co do rodzaju dolegliwości i rozpoznaliśmy, że mamy do czynienia z torbielą bąblowcową na wątrobie. Choroba rozwijała się teraz z mniejszymi lub większymi kryzysami aż do listopada 1900, kiedy to podczas bardzo poważnego kryzysu mieliśmy przez chwilę wrażenie, że tragiczny moment zaraz nastąpi. Ale ten atak przeszedł podobnie jak wcześniejsze, a siostra kontynuowała swoją kurację mlekiem i wodą Vichy. W maju 1901 siostra poprosiła mnie o pozwolenie na przetransportowanie jej do Lourdes. Z powodu ciągle ponawianych próśb musiałem się zgodzić. 19 maja odjechała, a jej towarzyszki opowiadały, że w czasie podróży z Marsylii do Lourdes strasznie cierpiała. Najlżejsze rozchybotanie wagonu kolejowego wywoływało u niej tak silne bóle, że głośno krzyczała.