Gdy dzisiaj mówimy o Lourdes, mamy na myśli ciągnące tam pielgrzymki i procesje szukających uzdrowienia chorych, często przywożonych karetkami. A przede wszystkim przypominamy sobie nadzwyczajne cuda. Niemało osób uważa, że corocznie w Lourdes dokonują się niezliczone cuda, a ich ogólna liczba jest już zawrotna. W świadomości nie przygotowanych, choć całkowicie oddanych wierze katolickiej ludzi może się także zrodzić i utwierdzić przekonanie, że w Lourdes różnego rodzaju oszuści, szarlatani, bigoci i histerycy mają szerokie, a nawet usankcjonowane przez Kościół pole do popisu, ażeby „produkować cuda” w „sposób taśmowy”. Tacy „uzdrowieni” mogliby udawać przed żądną sensacji gawiedzią i pozwalać się jej podziwiać. Czy typowo pielgrzymkowa atmosfera, z rozlicznymi sklepami z dewocjonaliami przepełnionymi miłym kiczem, a przede wszystkim cowieczorne procesje ze światłami, w czasie których tysiące pielgrzymów śpiewają refren obejmującego 60 zwrotek hymnu Lourdes Ave, ave, ave María!, wzmacniają i wyolbrzymiają nadzieje i oczekiwania ciężko i śmiertelnie chorych, którzy szukają tutaj uzdrowienia, osób, które im towarzyszą, wspólnie z nimi modlących się krewnych i znajomych? Co czyni Kościół, ażeby wszelkiego rodzaju oszustom, którzy potajemnie się tu zagnieździli, uniemożliwić przekształcenie Lourdes w żałosny i wstydliwy jarmark? Czy Kościół wstrzymuje się od koniecznej w niektórych wypadkach krytyki? Czy Kościół przez swoje milczenie i brak reakcji przyjmuje na siebie część odpowiedzialności? A może widzi w tym naładowanym emocjami targowisku iluzji możliwość nawrócenia ludzi do wiary, do Kościoła?